***
Świat naprawdę może być gościnny.
Jak ten bar mleczny przy Słowackiego.
Otwórz tylko szeroko oczy,
a na ścianach zobaczysz:
żółty, czerwony, niebieski
- kolory Kandinsky’ego.
Uśmiechnij się do kasjera,
a w środku stycznia stanie się lato
- hiszpańskie jak u Dereka Balmera.
I nie ubliżaj więcej światu.
Tylko powiedz: dziękuję za papu.
Warszawa, 19.01.2004
PO BALU MASKOWYM
Krzysztofowi Buszmanowi
Kiedy w końcu zdjęliśmy maski
i powiesiliśmy je na ścianie,
pojawiła się przestrzeń,
w której paść mogły słowa:
„Jedz! Gryź! Połykaj!”
Ta trójka retoryczna,
leżąca na dnie jego nieświadomości,
nagle wypłynęła na powierzchnię.
I już nie było: Don Juanów, Playboyów, Uzurpatorów.
Byliśmy tylko ja i on.
Dwaj mali chłopcy.
Warszawa, 27.02.2004
***
Pytasz mnie: jak żyć?
Nie wiem.
Niełatwa to sztuka.
Można tak jak wujek Józek,
który od lat dwudziestu
płaci podatek od złudzeń,
skreślając te same numery totolotka.
To trzyma go przy życiu.
Pozwala wierzyć, że szczęście jest gdzieś tam.
Bo co by to było za szczęście,
gdyby było tuż obok.
Warszawa, 02.07.2004
BUSZUJĄCY W GDYNI
Na imię jej było Erika.
Choć akcent miała bardziej wschodni niż zachodni.
Nie pomyliłem się.
Jeszcze niedawno pasła krowy na zielonej Ukrainie.
Teraz zamieniła je na facetów.
A kolor zielony na czerwony.
„Dobrze mi tu w Polsce”- powiedziała.
„Mam dobrą pracę”.
„Studiuję resocjalizację”.
Była całkiem ładna.
Ale jakoś nie chciałem być resocjalizowany.
Warszawa, 28.02.2004
TECHNO PARTY
na początku widziałem tylko
falujący bezosobowy tłum
skaczący w tempie dwóch uderzeń na sekundę
ale nagle w stroboskopowym świetle
jak klatka po klatce
przed oczami zaczęły mi przeskakiwać
ręce biusty brzuchy pośladki
krzyczały patrz podziwiaj pożądaj
patrzyłem
podziwiałem
pożądałem
zostałem uwiedziony
przez narcystyczną osobowość naszych czasów
Warszawa, 29.02.2004
***
Ile to już lat?
Walczę o nagrodę pocieszenia.
Gram, pozuję i uwodzę.
Ile to już lat?
Zawieram zgniłe kompromisy
z klaunem, którego sam zatrudniłem.
Ile to już lat?
Łudzę się, że można
załatać dziurę po wyrwanym sercu.
Warszawa, 16.12.2004
***
dedykuję ojcu
Tego dnia przychodzili do nas sąsiedzi.
Chcieli go pożegnać.
Otwierałem im drzwi i mówiłem:
„Cicho, bo mój braciszek śpi”.
W maleńkiej trumience na stole
rzeczywiście wyglądał jak w kołysce.
Zasnął.
Na zawsze.
I śpi we mnie do dziś.
Warszawa, 01.03.2004